Czym jest kicz? Bardzo podoba mi się
przewrotne określenie: "kicz to niejedna rzecz, jaka wisi w Luwrze".
Odzwierciedla ono fakt, że kicz jest niezmiernie trudny
do opisania.
Kicz to trudne pojęcie, wymykające
się definicjom i konieczne są na ten temat dyskusje, a poglądy mogą zmieniać się
w czasie. Podejmę jednak jakąś próbę zdefiniowania kiczu. Taką tylko,
żeby zagaić dyskusję, niekoniecznie opisać zjawisko do końca. Ja
więc przez kicz rozumiem najczęściej kłamstwo,
udawanie, zafałszowanie, taniość i tandetę, podróbkę. Kicz udaje dzieło
sztuki, którym nie jest, z którego ukradł jakiś pomysł, myśl artysty i
czasem powiela je na masową skalę.
Natomiast nie nazwę kiczem takiego dzieła,
w które artysta włożył całe swoje serce, nawet jeżeli jest to sztuka
prymitywna lub ludowa, nawet jeżeli twórca jest niepełnosprawny
intelektualnie. Mało tego - artysta, który kocha to, co robi i wkłada
wiele wysiłku w swoją pracę wypełnia przykazanie miłości Boga, kochania Go
z całych sił, z całego serca, całym intelektem. Kicz jest zaprzeczeniem
takiej miłości - minimum wysiłku, minimum serca, maksimum zysku.
Wobec takich założeń, dla mnie kiczem nie jest np.
ikona wykonana przez bieszczadzkiego twórcę, a jest nim ikona nawet malowana ręcznie,
ale seryjnie, dla turystów. Nie jest kiczem
ikona malowana niewprawną ręką, w którą jednak artysta włożył dużo serca i
zwyczajnej staranności.
Ośmielę się jednak nazwać kiczem ikony
Nowosielskiego, w których brak dbałości o piękno jest częścią
prowokacyjnej ideologii, według której chęć przypodobania się odbiorcy
dyskwalifikuje dzieło sztuki. Idea ta wynika z prostego założenia, że to
artysta ma decydować o gustach odbiorców, ma być dyktatorem mody. "Wysoka
sztuka" ma być z założenia trudna w odbiorze, a więc podobać może się
jedynie niektórym osobom, bardziej wymagającym. Według tej ideologii,
kicz to sztuka dla gminu, więc jeżeli dzieło znajduje wielu
wielbicieli, to już przez sam ten fakt jest podejrzane.
Ideologia taka stawia odbiorcę dzieła
sztuki w niezmiernie trudnej sytuacji. No bo jak tu publicznie przyznać
się przed ludźmi do tego, że podoba nam się "Madonna ze szczygłem"
Rafaela, obraz powszechnie lubiany. Obciach, wiocha. Zdarzyło mi się
kiedyś rozmawiać z damą o wyrafinowanym guście, która na moje pytanie,
jaki obraz jej się podoba, odpowiedziała, że najwyżej ceni pewien fresk.
Trudno mi ten fresk opisać - do naszych czasów dotrwały jedynie marne jego
strzępy i wyobraźnia musi mocno pracować, aby dostrzec wspaniałe dzieło
sztuki, jakim zapewne niegdyś był.
Prowadzi to do paradoksu - osoba "o
wyrobionym guście" gardzi tym, co podoba się wielu ludziom, człowiek
"wrażliwy na sztukę" pogardza tym, co inni szczerze kochają.
Spotkałam się nawet z
opiniami wyrafinowanych znawców sztuki, którzy obraz Jezusa Miłosiernego
Kazimirowskiego uważają za kicz. Podobnie do jednego wora z plastikowymi
figurkami wrzuciliby czczone przez wieki obrazy Matki Bożej. Demoniczna
instalacja to "sztuka wysoka", przez sam fakt, że jest trudna w odbiorze,
podobnie Nowosielski przez to tylko, że brzydki. Za to nadmiar realizmu
uważa się za grzech obciążający nie tylko XIX-wieczny
akademizm, ale nawet włoski renesans. Nadmiar "cielesności" uniemożliwia
całemu zachodniemu malarstwu pretendowanie do roli sztuki sakralnej, a
fizyczna brzydota niektórych ikon sprawia, że próbuje się
doszukiwać w nich "piękna duchowego".
Oto paradoks człowieka wrażliwego,
a pełnego pogardy dla innych. Czy osoba, która uważa za kicz obraz
otoczony kultem od wieków, to znawca sztuki wysokiej, o wyrafinowanym
guście, czy może wprost przeciwnie - człowiek mało wrażliwy na piękno,
lekceważący uczucia innych ludzi, nieumiejący dostrzec Bożej obecności w
obrazie sakralnym?
Nie bronię
tutaj popularnego i masowego kiczu - nikt nie kocha szczerze plastikowych
figurek Matki Bożej. Jedni narzekają na to, że w miejscach pielgrzymkowych
nie można kupić niczego ładnego i trzeba zadowolić się kiczem, a drudzy
rzekomo muszą dostosowywać się do niskich gustów i handlować tandetą.
Rozumiem, że w XIX wieku za kicz uważano malarstwo średniowieczne i ludowe
ikony, a dziś określa się tym mianem wszystko, co trąci realizmem, z
wyjątkiem hiperrealizmu amerykańskiego.
Zrobiłam kiedyś na sobie ciekawe
doświadczenie. Zbierałam z internetu do jednego folderu obrazy Maki Bożej,
które podobały mi się najbardziej, niezależnie od epoki, z jakiej
pochodziły oraz do drugiego takie, które uznałam za gorsze, ale jeszcze
znośne, choć zaprawione kiczem. Gdyby ktoś mnie zapytał, jaki okres w
sztuce cenię najbardziej, to bez wahania odpowiedziałabym, że wczesny
włoski renesans, malarstwo średniowieczne oraz XIX wiek. Zbierałam jednak
obrazy ze wszystkich epok. Zbierałam, zbierałam, a kiedy zajrzałam do obu
folderów zdziwiłam się sama, jaki panował w nich galimatias. Zarówno w
pierwszym, jak i w drugim były obrazy ze wszystkich możliwych okresów, od
katakumb do współczesności. W pierwszym wcale nie dominował sieneński
renesans.
Żadna epoka i żaden styl nie są wolne od
kiczu, a piękno też udaje znaleźć się wszędzie. Nic bardziej kiczowego,
niż proste i łatwe w odbiorze recepty, np. że nie jest kiczem ikona
wykonana temperą jajeczną, a jest nim obraz olejny. Albo że sztuka ludowa
jest wolna od pacykarstwa, czy wreszcie, że sztuka współczesna jest
wysoka, choć trudna w odbiorze.
Kupiłam kiedyś "Przewodnik po sanktuariach"
i przy okazji różnych wyjazdów zwiedzałam kolejne łaskami słynące miejsca,
podziwiając różne obrazy Matki Bożej. W jednym z nich odbywało się właśnie
jakieś nabożeństwo, więc usiadłam w ławce, nie chcąc przeszkadzać modlącym
się ludziom. Była to jednak mała wioska i miejscowi spostrzegli
natychmiast "obcych". Jakieś kobiety zagadały mnie o coś. Już nie pamiętam
tej rozmowy, ale przypominam sobie, jak wielkie wrażenie zrobiło na mnie
to, że były bardzo dumne z tego, że tak piękny obraz jest w ich wiosce, że
turyści przyjeżdżają, żeby go zobaczyć. Innym razem znajoma mówiła mi ze
łzami w oczach, że cieszy się z tego, że w jej rodzinnej wiosce jest
czczony obraz Matki Bożej, że ten kult nie ustaje. Trzeba być ślepym, żeby
nie widzieć tutaj autentyczności uczuć. Czy określenie takich obrazów
mianem religijnego kiczu ma być świadectwem wrażliwości, czy wprost
przeciwnie?
Taka definicja kiczu prowadzi do kolejnych paradoksów. Z
jednej strony krytykujemy kicz, chcielibyśmy pozbyć się go z przestrzeni
sakralnej, przywołujemy biblijny opis Chrystusa wypędzającego ze świątyni
kupców. Miło jest czuć się wyższym od "ciemnej gawiedzi"
której podobają się łaskami słynące obrazy. Według takiej
wizji artystycznej idealne wnętrze sakralne, to pusty hangar, ozdobiony
jedynie prostym drewnianym krzyżem, bez Ukrzyżowanego, ale za to wysoce
estetyczny. Co prawda kardynał Ratzinger w książce "Duch liturgii"
skrytykował takie podejście i porównał do ikonoklazmu, ale kto by tam dziś
czytał takie rzeczy. I tylko dlatego nie decydujemy
się powyrzucać ze wszystkich kościołów olejnych obrazów, które
uważamy za kicz i demonstracyjnie spalić ich na stosie, bo nierozumiejący
wysokiej sztuki "motłoch" zacznie się buntować.
Z drugiej strony, dorabiamy dodatkową ideologię, o
pozytywnej roli kiczu w ewangelizacji mas. Jest to bardzo wygodne, gdyż
potrzebujemy usprawiedliwienia dla obrazków w kioskach parafialnych i
organisty zatrudnionego nie dlatego, żeby umiał śpiewać, ale z powodu
pokrewieństwa. I tym sposobem kicz w naszych
kościołach ma się doskonale, rozrasta swobodnie i bez ograniczeń, panoszy
się i wygania ze świątyń osoby obdarzone znośnym słuchem muzycznym. Może
należałoby powiedzieć - doświadczone przez Boga słuchem
muzycznym. I to taki ciężki kicz, w najgorszym wydaniu - plastikowy,
produkowany na masową skalę na dalekim wschodzie, kolorowy i błyszczący.
Interes w kioskach przykościelnych rozwija się wspaniale, odporny na
krytykę kiczu, który rzekomo jest pożądany przez szerokie masy wiernych,
nienawykłe do wysokiej sztuki i niezmiernie użyteczny w ewangelizacji.
Plastikowe figurki i kwiatki, obrazki rozdawane "po kolędzie", książeczki
do kolorowania dla dzieci, rozklekotany ryczący głośnik, bez którego może
dałoby się zignorować śpiew organisty i jakoś wytrzymać.
Miejmy odwagę nazwać tandetę i
bylejakość kiczem i wyrzucić je ze świątyń. Ale doceniajmy dzieła, w
które artysta włożył swoje serce, a lud się nimi zachwyca i znajdźmy dla
nich godne miejsca w naszych kościołach.
Małgorzata Wrochna
wróć
|